OKRES SZKOŁY (cz.1)
Urodziłem się we Wrocławiu w sierpniu 1947 roku. Na Dolny Śląsk moich rodziców i dziadków los rzucił w 1945 roku po wysiedleniu z Tarnopola, obecnych terenów Ukrainy. Moi rodzice poznali się w Tarnopolu, gdzie mój tata Stefan Pałac pełnił funkcję architekta miasta. Był absolwentem Wydziału Architektury na Politechnice Lwowskiej. Mój dziadek Grzegorz Tyszkowski (ojciec mojej mamy) do wybuchu II wojny światowej był w Wojsku Polskim i pełnił funkcję kapelmistrza orkiestry wojskowej w Tarnopolu. Z archiwalnych zapisków dowiedziałem się, że latem orkiestra jeździła do Zaleszczyk i przygrywała na tamtejszych zabawach tanecznych nad Dniestrem. Koncertom Orkiestry mojego dziadka towarzyszyła moja mama Emilia Tyszkowska, uczennica szkoły muzycznej w klasie fortepianu.
Gdy miałem 3 latka nie można było mnie oderwać od pianina. Instrument ten pozostał po osobach pochodzenia niemieckiego w mieszkaniu przy Placu Grunwaldzkim we Wrocławiu. Mieszkanie otrzymał mój tata po objęciu stanowiska dyrektora odbudowy Wrocławia. Początkowo grałem na pianinie siedząc na kolanach rodziców lub dziadków. Były to melodyjki zasłyszane w radiu. Potem gdy moi słuchacze nie mogli rozszyfrować jaki utwór gram – dziadek Grzegorz, zawodowy muzyk w rodzinie - miał odpowiedź na zawołanie:
- Cicho, on komponuje…
Gdy miałem 6 lat mój ociec dostał przeniesienie do Warszawy. Do nowego warszawskiego mieszkania przy ul. Puławskiej powędrowało również moje ukochane pianino. Grałem coraz częściej i z dużą przyjemnością. Po ostrej interwencji dziadka Grzegorza równolegle z nauką w szkole podstawowej posłano mnie do szkoły muzycznej do klasy fortepianu. I zaczęła się mordęga mojej mamy, która na początku musiała mnie odprowadzać do szkoły muzycznej trzy razy w tygodniu. Gdy inni koledzy bawili się na podwórku w piaskownicy, grali w piłkę, jeździli na rowerze – musiałem przestawić się na lekcje fortepianu, solfeżu i rytmiki. W domu jeszcze dochodziły godzinne ćwiczenia etiud, sonatin oraz gam z pasażami.
Gdy miałem 8 lat moja wychowawczyni II klasy wpadła na pomysł, żebym wystąpił z kolegą Wiktorem STROIŃSKIM na akademii szkolnej. Ja miałem grać na fortepianie a Wiktor miał zaśpiewać. Był to nasz debiut estradowy, w sali gimnastycznej pełnej uczniów…
- Jak wystąpicie i dacie popis - jak przystało na uczniów szkoły muzycznej (Wiktor był z klasy skrzypiec) – dostaniecie spore oklaski - powiedziała nasza wychowawczyni.
- Nikt w tej szkole lepiej nie zaśpiewa piosenek z repertuaru Zespołu Pieśni i Tańca „ŚLĄSK” niż ty Wiktorze i nikt najlepiej nie zaakompaniuje jak ty Alku. Piosenki „ŚLĄSKA” były uczone na lekcjach śpiewu. Może pozostałe dzieci się włączą w refrenach… Proponuję dwie kompozycje Stanisława Hadyny „Karolinkę” i „Karliku” … Ty Wiktorze te piosenki już bardzo dobrze znasz i dlatego wierzę w wasz sukces… - dodała wychowawczyni.
Akademia szkolna w części artystycznej przebiegła zgodnie z planem. Nasza wychowawczyni po występie publicznie nam podziękowała i powiedziała coś takiego… „Zapamiętajcie ich, zapamiętajcie ich nazwiska PAŁAC i STROIŃSKI – oni niewątpliwie będą znanymi artystami i muzykami”.
Gdy miałem 12 – 13 lat zacząłem być zwalniany z lekcji i wypożyczany do innych klas na naukę śpiewu. Uczyłem melodii, akompaniowałem a pani nauczycielka dyrygowała. Bardzo mi się to podobało. Chyba wtedy zdobywałem nowy zawód muzyka i pedagoga. To ja stawiałem oceny – przy akceptacji nauczycielki - a nie mnie stawiano.
Gdy miałem 14 lat rozpocząłem naukę w Liceum Ogólnokształcącym nr VI im. Tadeusza Reytana. Była to wówczas szkoła męska elitarna, a uczniowie dostawali się do niej w drodze konkursu. Moim nowym wychowawcą został Andrzej NYKOWSKI, nauczyciel wychowania fizycznego. Podczas pierwszego spotkania klasowego padło pytanie:
- No to pochwalcie się, kto w co gra? Wstępnie przed doborem uczniów do mojej klasy - przeglądałem wasze życiorysy. Kto w nożną, ręczną, siatkę a kto koszykówkę? Będziemy tworzyć drużyny sportowe. Nasza klasa musi być najlepsza w szkole… - powiedział wychowawca.
Rzeczywiście w klasie moi koledzy byli bardzo wysocy i wysportowani. Potem powiedziałem wszystkim, że ja gram… ale na fortepianie. Moją informację profesor od WF przyjął z uśmiechem. Po kilku miesiącach się okazało, że jestem dobrym bramkarzem, sprinterem, kolarzem… Jako były zuch, wstąpiłem do harcerstwa, do „JEDYNKI” - drużyny 1 WDH im. Romualda Traugutta z wielkimi historycznymi tradycjami, noszącej czarne chusty. Wszyscy druhowie śpiewający i grający na instrumentach - stworzyliśmy zastęp „PIKLINGÓW”. Naszym zastępowym został Janusz KIJOWSKI, grający na gitarze. Jako „PIKLINGI” w 1964 roku zostaliśmy laureatami konkursu Polskiego Radia „MŁODE TALENTY NA ZLOT”. Śpiewaliśmy piosenkę „Pod papugami” – kompozycję Mateusza Święcickiego, do tekstu Bogusława Choińskiego i Jana Gałkowskiego. Piosenka stała się przebojem, gdy w roku 1868 nagrał ją na płytę Czesław NIEMEN. Występowaliśmy na estradach stołecznych oraz w TVP (studia telewizyjne były jeszcze wtedy w budynku Opery Warszawskiej na Placu Teatralnym). Po jednym z takich programów telewizyjnych z ”PIKLINGAMI” zauważył mnie i Janusza KIJOWSKIEGO – reżyser „WOJNY DOMOWEJ” – Jerzy GRUZA. Rano dostaliśmy w szkole teksty jednej ze scen, do wklepania na pamięć. Po południu zjawiliśmy się w studiu filmowym na ul. Chełmskiej. Ucharakteryzowano nas i rozpoczęły się próbne zdjęcia z Aliną Janowską, Kazimierzem Rudzkim. Niby wg autorki scenariusza Marii ZIENTAROWEJ (MICHAŁOWSKIEJ) byliśmy bardzo autentyczni, jej syn Piotr Michałowski grał bowiem na instrumentach muzycznych w naszym środowisku młodzieżowym – ale dla reżysera Jerzego GRUZY byliśmy o dwa, trzy lata za starzy. Po prostu za szybko urośliśmy. Serial komediowy „WOJNA DOMOWA” był kręcony w latach 1965-66, gdy my z Januszem już zaczęliśmy studiować. Ale była to dla nas nowa przygoda filmowa. Może wtedy Januszowi Kijowskiemu zapaliło się zielone światełko i został w końcu znanym reżyserem filmowym takich filmów (m.in. „Kunk-Fu”, „Kameleon”, „Maskarada”), następnie nauczycielem akademickim w szkole filmowej i dyrektorem teatrów.
LICEUM (cz.2)
Okres mojej edukacji licealnej był bardzo atrakcyjny. Młodzi muzycy w moim otoczeniu zaczęli tworzyć zespoły instrumentalne. Na naszych oczach powstawały takie kapele jak „CHOCHOŁY”, "TAJFUNY", „KAWALEROWIE”, „DZIKUSY”, „CZTERECH”… Powstawały też grupy wokalne „ALIBABKI” o korzeniach w środowisku harcerskim, następnie „PARTITA”… Nasz harcerski zespół wokalny „PIKLINGI” też się dynamicznie rozwijał.
W okresie nauki w liceum zacząłem za namową prof. Stanisława MOŻDŻONKA ze Średniej Szkoły Muzycznej w Warszawie interesować się grą na organach. Szybko pozyskałem umiejętność gry nogami na klawiaturze dolnej. Jako uczeń klasy IX (drugiej licealnej) założyłem zespół muzyczny „GAUDEACI” w składzie z kolegami grającymi na gitarach, perkusji i trąbce. Wokalnie wspomagał nas Andrzej ROSIEWICZ. Graliśmy kilka lat na tzw. mszach młodzieżowych w dolnym Kościele św. Michała przy ul. Puławskiej na Mokotowie. Czasami grałem też w kościele głównym na mszach dla dorosłych, np. gdy etatowy organista złamał nogę. Wtedy trafiały mi się też śluby z extra koncertami. Gdy rozpocząłem studia – miejsce przy organach i kierowanie zespołem przejęli młodzi pianiści… Ale jak się po latach okaże, moja znajomość gry na organach dała mi możliwość błyśnięcia talentem za granicą w stanie wojennym – a to dało mi dużo satysfakcji… Przez cztery lata grałem bowiem jako organista w Katedrze św. Stefana w Bagdadzie w Iraku. Co sobotę wieczorem odprawiana była msza święta w języku polskim, w której średnio brało udział ponad tysiąc osób, przeważnie mężczyzn. Czy możecie sobie wyobrazić ten męski chór… i te organy YAMAHY o pięknej barwie z klawiaturami górną i dolną?
PIERWSZY PRZEBÓJ (cz.3)
To jest historia
jednego przeboju na przykładzie piosenki „Jest taka droga”.
Chodziłem do liceum męskiego im. Tadeusza Reytana. Ale męskie ono
było tylko do czasu, gdy przyjęto do liceum pierwsze dziewczyny.
Gdy byłem w X klasie, przyszły dwie… Gdy byłem w klasie
maturalnej XI były już dwie klasy „mieszane”. Zaszły pierwsze
zmiany w naszej męskiej drużynie harcerskiej. Powstał pierwszy
zastęp dziewcząt. Tradycją się stało, że dla nowych koleżanek
druhen zacząłem pisać piosenki, melodie z dedykacją. Premierowe
wykonania były podczas akademii szkolnych i imprez hufcowych. Jedna
taka piosenka pt. „Emmy” skomponowana dla zastępowej dziewcząt
Emilii FILAK, miała ciąg dalszy. Mój sąsiad, znany już poeta,
dziennikarz – Henryk GAWORSKI wyraził chęć napisania tekstu do
jednej z moich kompozycji. Pretekstem była obietnica znanego wówczas
dyrygenta orkiestry radiowej Stefana RACHONIA do nagrania studyjnego
pierwszej mojej piosenki. Realizacja tego zobowiązania sięgała
czasów gdy wraz z dziadkiem Grzegorzem Tyszkowskim chodziłem na
próby orkiestry Stefana RACHONIA do Sali Widowiskowej przy ul.
Konopnickiej w Warszawie– obecnie znanej z występów teatru
„BUFFO”. Dziadek, były kapelmistrz i szef przedwojennej
orkiestry tarnopolskiej odwiedzał swoich uczniów grających w
orkiestrze radiowej. Wtedy właśnie maestro Rachoń zapytał mnie,
9-letniego chłopca, czy lubię muzykę, czy uczę się w szkole
muzycznej… Dziadek w rozmowie dodał jeszcze zdanie od siebie, że
zaczynam nawet komponować. To uradowało Stefana Rachonia i
powiedział dziadkowi Grzegorzowi, że jak zostanę dorosłym
kompozytorem i napiszę piosenkę do zawodowego tekstu i jednocześnie
zaproponuję profesjonalnego wykonawcę – to jego orkiestra nagra
ten utwór dla potrzeb Polskiego Radia. Mijały lata. Po rozpoczęciu
studiów zacząłem się udzielać w warszawskich klubach studenckich
„MEDYKU”, „STODOLE” oraz „HYBRYDACH”. Właśnie w Klubie
Studenckim „HYBRYDY” (1969) dostałem propozycję objęcia
funkcji szefa muzycznego Studia Piosenki „Hybrydy” - razem z
Maćkiem PIETRZYKIEM. Jednym z moich odkryć wokalnych był młody
wokalista Waldemar KOCOŃ. Moja piosenka „JEST TAKA DROGA” do
tekstu Henryka Gaworskiego przypadła mu do gustu. Waldek miał ładną
barwę głosu i zaczął być zauważany na scenach w Polsce. Znany
skrzypek Bronisław OBORSKI (pierwsze skrzypce w orkiestrze Stefana
Rachonia i jednocześnie uczeń dziadka Grzegorza) zobowiązał się
do napisania aranżacji dla orkiestry radiowej do piosenki „JEST
TAKA DROGA”. Wykonawcą jej miał być właśnie debiutant Waldemar
KOCOŃ. Zobowiązanie Stefana RACHONIA zaczęło się realizować.
Waldek Kocoń został rekomendowany przez środowisko studenckie do
udziałów w festiwalach w Kołobrzegu i Opolu. Na początku na
Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu Waldek Kocoń
otrzymał główną nagrodę dziennikarzy akredytowanych przy
festiwalu. W transmisji bezpośredniej Waldka oglądała cała
Polska. Piosenka „JEST TAKA DROGA” w wykonaniu Waldka Koconia z
towarzyszeniem orkiestry radiowej PR - stała się wielkim przebojem,
prezentowanym na antenach radiowych, szczególnie w każdym „Radiowym
Koncercie Życzeń”. Radio na przełomie lat 60-tych i 70-tych było
głównym emitentem muzyki polskiej. Teksty z nutami drukowały pisma
z programami telewizyjnymi i radiowymi. W sprzedaży pokazały się
pocztówki grające, sprzedawane na bazarach i rozkładanych łóżkach
na ulicach. To był fenomen tamtych czasów. Handel uliczny był nie
do opanowania. Prawa autorskie nie były przestrzegane a fonografia
dopiero zaczęła stawać na nogi. Piosenka „JEST TAKA DROGA”
drugie życie dostała w Czechach. Festiwal w Kołobrzegu stał się
imprezą międzynarodową (1970). Moja kompozycja trafiła na polski
festiwal w Kołobrzegu w czeskiej wersji językowej. Siedziałem
podczas prób festiwalowych obok Andrzeja JANUSZKO i gdy usłyszałem
sam akompaniament w wykonaniu orkiestry Henryka DEBICHA -
powiedziałem, do Andrzeja „To plagiat mojej zeszłorocznej
piosenki”. Andrzej do mnie: "Siedź cicho, nie denerwuj się,
to jest właśnie twoja piosenka, w tym roku zaśpiewa ją Milan
KOWARZ – nasz gość z Czechosłowacji".
Ciekawe
zdarzenie miałem troszeczkę wcześniej podczas szkolenia unitarnego
w wojsku w sali widowiskowej Wojskowej Akademii Technicznej na
Bemowie. Cała dzielnica była oklejona plakatami, że odbędzie się
występ Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. W programie
rozrywkowym zapowiadano m.in. utwory Gershwina, Czernego, Verdiego i…
Pałaca. Koledzy mnie podpuścili, że musimy tam wejść ukradkiem,
pomimo że koncert był tylko dla kadry WAT i oficerów. My mieliśmy
mundury drelichowe do ćwiczeń, a nie wyjściowe… Kolegom mówiłem,
że to zbieg okoliczności, to musi być jakiś inny Pałac.
Weszliśmy w końcu i stanęliśmy grzecznie z boku. Ale jak
orkiestra zagrała piosenkę „Jest taka droga”, a solo zaśpiewała
bardzo zdolna, wokalistka Orkiestry Reprezentacyjnej WP – te grupy
boczne zaczęły krzyczeć – „kompozytor, kompozytor…”.
Konferansjer lekko się zmieszał, był przekonany, że źle
przeczytał nazwisko, ale po chwili zapytał – „wszystko jest
poprawnie, o co chodzi?”. Wyjaśniło się wszystko po minucie,
jeden z kolegów tylko poinformował, że to ja jestem kompozytorem
tego utworu i wskazał na mnie stojącego z boku. Konferansjer się
zreflektował i pogratulował… Po chwili jeden z wyższych oficerów
kadry WAT – powiedział do prowadzącego „Proszę prowadzić
koncert dalej, kolegów podchorążych jakieś żarty się trzymają…”
Bywało i tak…
MEDYK i HYBRYDY (cz.4)
Środowisko studenckie pod koniec lat 60-tych wchłonęło mnie bardzo szybko. Klub studencki „MEDYK” przy ul. Oczki był organizatorem „KIERMASZY PIOSENKI STUDENCKIEJ”. Kto śpiewał i czasami umiał sobie zaakompaniować – był mile widziany. Potem laureaci konkursu z „MEDYKA” spotykali się na Festiwalu Kultury Studenckiej w Krakowie, na Festiwalu Młodzieży Akademickiej „FAMA” w Świnoujściu lub na Festiwalu w Opolu. Koncerty Galowe w Krakowie i Opolu miały już swoją tradycję. Jeśli chodzi o Festiwal „FAMA” w Świnoujściu – to trafiłem na jego pierwsza edycję. Warszawę reprezentowały dwa Kluby Studenckie „HYBRYDY” i „STODOŁA”. Jacek POPIOŁEK skomponował piosenkę festiwalową „Bo to jest FAMA, FAMA, FAMA…”. Mnie się udało zorganizować chórek spośród naszych uczestników „Hybrydowych” i dopisać parę nut do aranżacji zespołu muzycznego „SAMI SWOI”. Zwarci i gotowi ruszyliśmy statkiem przez zalew do studia TVP w Szczecinie. Tam nagraliśmy piosenkę finałową i zwiastuny filmowe naszego nowego festiwalu studenckiego. Festiwal jest popularny do dnia dzisiejszego, z tą samą piosenką festiwalową. To dla mnie duża satysfakcja, że dołożyłem tam swoją cegiełkę. Na wieczorkach tanecznych przygrywała nam grupa Zbyszka Namysłowskiego – też z „Hybryd”.
W czasie roku akademickiego w Klubie Studenckim „MEDYK” zacząłem się udzielać w Kabarecie „PRATCHAWIEC” Macieja WOJTYSZKI w przedstawieniu „OBRAZA MORALNOŚCI” oraz w Teatrze Studenckim „STEM 67” w spektaklu „ FUGA NA JEDNĄ KOSĘ”. Jeśli chodzi o „FUGĘ” – to było to wówczas jedyne przedstawienie zakwalifikowane na IV Ogólnopolski Festiwal Kultury Studenckiej 1969 w Krakowie. Zarówno w kabarecie i teatrze byłem pianistą w zespole muzycznym i kompozytorem kilku piosenek. Po dwóch latach działalności w „MEDYKU” trafiłem do „HYBRYD”, w których zaproponowano mi funkcję kierownika muzycznego w Kabarecie „HYBRYDY” Andrzeja Śmigielskiego. Latem z kabaretem odbyliśmy tourne wzdłuż Bałtyku z koncertami po domach wczasowych i na nadmorskich estradach. Przez pewien czas współpracowaliśmy w zespołem „TRZY KORONY” i występowaliśmy przed ich koncertami. Po okresie wakacyjnych koncertów rozpocząłem działalność w Studiu Piosenki „HYBRYDY” jako kierownik muzyczny i akompaniator. Szefem Studia był Maciej PIETRZYK – jako prezenter i piosenkarz. Klub Studencki „HYBRYDY” opuścił Kabaret „POD EGIDĄ” Janka PIETRZAKA i zwolniło się miejsce na działalność STUDIA PIOSENKI. Raz na miesiąc pod „Hybrydy” podjeżdżał wóz radiowy i rejestrował nasze Hybrydowe koncerty, z których montowane były programy dla „Radiowej Trójki” pod tytułem „Bawimy się ze studentami”. Podobne programy – pod tym samym tytułem były nagrywane w krakowskich „JASZCZURACH” i emitowane na zmianę raz z Warszawy, a raz z Krakowa.
RADIOWA „TRÓJKA” (cz. 5)
Rok 1969. Na dobre zakotwiczyłem się w Klubie Studenckim Uniwersytetu Warszawskiego „HYBRYDY” przy ul. Mokotowskiej. Miałem już za sobą doświadczenia w działalności studenckiej w Klubie Akademii Medycznej „MEDYK” przy ul. Oczki. Na początku trafiłem do Kabaretu Andrzeja ŚMIGIELSKIEGO. Po kilku miesiącach ruszyliśmy z grupą 10-osobową z „Hybryd” na występy wzdłuż Bałtyku. Prezentowaliśmy piosenki i monologi w domach wypoczynkowych. Po wakacjach dostałem w „HYBRYDACH” kolejną propozycję – kierownictwo muzyczne w Studiu Piosenki „HYBRYDY” prowadzonym przez Macieja PIETRZYKA. Współpraca z młodymi wokalistami w Studiu Piosenki zbiegła się z nawiązaniem ścisłej współpracy z Adamem KRECZMAREM, już wtedy popularnym autorem tekstów piosenek dla wielu znanych polskich piosenkarzy. Adam Kreczmar był absolwentem liceum im. Tadeusza Reytana – podobnie jak ja. Pomysłodawczynią mojej współpracy twórczej była Małgosia Kreczmar, też Reytaniaczka – młodsza siostra Adama. Pierwsze nasze wspólne piosenki powstały bardzo szybko. Adam pracował w Radiowej „TRÓJCE” w Redakcji Satyry. Piosenka „Niemoralne dziewczyny” stała się pierwszym przebojem redakcyjnym. Przez dwa sezony w Kabarecie „POD EGIDĄ” śpiewał ją Wojtek BRZOZOWICZ. Miałem dobry okres pracy twórczej. Pisałem kilka piosenek tygodniowo. Piosenki trafiały na antenę radiową w „Trójce” do audycji cyklicznych Adama Kreczmara i Jacka JANCZARSKIGO, który wówczas był kierownikiem redakcji. Wykonawcami byli przeważnie aktorzy, który brali udział w wodewilach muzycznych, kabaretach i „Bajeczkach ultrakrótkich Adama Kreczmara”. Najczęściej współpracowałem z Barbarą KRAFTÓWNĄ, Krysią SIENKIEWICZ, Barbarą WRZESIŃSKĄ, Andrzejem ZAORSKIM, Zygmuntem KĘSTOWICZEM, Andrzejem ŁAPICKIM, Wojtkiem BRZOZOWICZEM… Równolegle piosenki zaczęli śpiewać wokaliści Studia Piosenki „Hybrydy”, a część piosenek trafiła na scenę do Opola. Kolejnym etapem mojej działalności twórczej była współpraca w Redakcji Satyry Radiowej „TRÓJKI”. Moje piosenki do tekstów Jacka JANCZARSKIEGO trafiły do Listy Przebojów Polskiego Radia oraz do Telewizyjnej Giełdy Piosenek. W „Trójce” popularna była audycja „Piosenki z Rekontrą”. Prezentowane były trzy piosenki powiązane za sobą tekstem satyrycznym Adama Kreczmara i Jacka Janczarskiego, którzy byli jednocześnie autorami tekstów tych piosenek. Jerzy POŁOMSKI śpiewał piosenkę „DAJ”, Teresa TUTINAS – „WEŹ”, a Waldek KOCOŃ – „IDŹ”. Potem w kolejnej audycji Jerzy POŁOMSKI śpiewał „CZY MOJA?”, Teresa Tutinas odpowiadała mu w kontrze „CZY TWOJA?”, a rekontrę prezentowała Stenia KOZŁOWSKA w piosence „CZYJA?”. Z piosenką „CZYJA?” to przypomina mi się takie zdarzenie… Stenia KOZŁOWSKA wykonując tę piosenkę wygrała „Telewizyjną Giełdę Piosenki”. Programy emitowane były z Pałacu Kultury na żywo więc nie można było nic poprawić w zapowiedzi. Ja byłem wówczas na ostatnim roku Politechniki Warszawskiej na Wydziale Elektrycznym. A tu prowadzący Giełdę zapowiada Stenię Kozłowską i piosenkę autorstwa dwóch debiutujących młodych twórców Jacka Janczarskiego i Aleksandra Pałaca, a przy moim nazwisku dodał, że jestem studentem Wydziału Elektrycznego PW. Gromy posypały się u dziekana następnego dnia. Traf chciał, że program oglądał również prorektor Politechniki Warszawskiej. Kiedy kończyłem edukację na PW był nakaz pracy zgodnie z kierunkiem studiów. Dziekan powiedział mi, że osobiście będzie doglądał, żebym nie został czasem artystą, tylko został inżynierem elektrykiem. Efekt był taki, że po otrzymaniu dyplomu wylądowałem na budowie najwyższego masztu radiowego w Konstantynowie o wysokości 640 metrów. Ale z pracy twórczej w Polskim Radiu nie zrezygnowałem. Dla kamuflażu w pracy branży technicznej - jako twórca przyjąłem pseudonim artystyczny. W 1970 roku zostałem członkiem Stowarzyszenia Autorów ZAiKS - Sekcji B - kompozytorów muzyki rozrywkowej i tanecznej.
(na zdjęciu Stenia Kozłowska – 1970 w Opolu)
DZIAŁAŁEM NA DWÓCH FRONTACH (cz.6)
Długo biłem się z myślami – czy mam zostać dobrym inżynierem elektrykiem, budowlańcem – tak jak doradzał mi ojciec inżynier architekt, również budowlaniec – czy iść w kierunku muzycznym i zostać kompozytorem, menadżerem młodych talentów – tak jak oczekiwał ode mnie dziadek muzyk, kapelmistrz orkiestry wojskowej. Podjąłem decyzję, że jak długo będę mógł – będę działał na obu frontach. Kamuflaż był zachowany i jako twórca muzyczny pracowałem pod pseudonimem. Rozważmy problem od strony zawodu przyszłego inżyniera elektryka. Na początku nie było łatwo. Zacząłem jako stażysta w warszawskim Zakładzie Budowy Sieci Elektrycznych „ELBUD”. Pracowałem przy rozruchach nowych stacji energetycznych wysokiego napięcia lub przy ich modernizacjach. Żeby praca dawała efekty finansowe, idąc śladem moich młodych kolegów inżynierów zacząłem pracować na stawkach godzinowych jak większość robotników na budowach. Praca była ciężka, przeważnie w terenie – ale dawała dużą satysfakcję i możliwość zdobywania bogatej praktyki budowlanej. Zaliczyłem prace rozruchu stacji energetycznej przy budowie rozdzielni najwyższego w Europie masztu radiowego w Konstantynowie, w Elektrowni w Kozienicach oraz w wielu rozdzielniach energetycznych Warszawy i Mazowsza. Po kilku latach trafiłem do Pracowni Projektowej „ELBUD-u”, a stamtąd do dużego Biura Projektowego „ELEKTROPROJEKT”.
Jako inżynier rozruchu i projektant z wymaganą praktyką mogłem się ubiegać o tzw. uprawnienia budowlane kierownictwa robót i uprawnienia projektanckie. Dla każdego budowlańca jest to upragniony cel, do którego dąży każdy inżynier w branży budowlanej. Otrzymuje się bardzo ważny dokument uprawniający do kierowania robotami budowlanymi, następnie pracami projektanta i pieczątkę z numerem tych uprawnień.
Dnia 1 grudnia 1977 roku nastąpił mój kolejny awans w branży technicznej. Otrzymałem stanowisko kierownicze w jednostce nadzoru technicznego i dokumentacji w pionie technicznym Telewizji Polskiej przy ul. Woronicza. Był to długo oczekiwany moment zbliżenia się do instytucji, w której chciałem pracować docelowo.
Równolegle przez cały czas działałem w Redakcji Satyry w „Radiowej Trójce” przy ul. Myśliwieckiej, korzystając ze współpracy twórczej m.in. z Jackiem JANCZARSKIM, Adamem KRECZMAREM, Marcinem WOLSKIM, Jonaszem KOFTĄ, Stefanem FRIEDMANNEM, Andrzejem ZAORSKIM i Maćkiem PIETRZYKIEM. Przy okazji odnowiłem kontakty z Redakcją Dziecięcą „Radiowej Jedynki” z prof. Lechem MIKLASZEWSKIM. Jeszcze jako uczeń szkoły muzycznej brałem udział w nagraniach audycji dla dzieci (emitowanych codziennie w radiu o g. 9.40). Tym razem po wielu latach prof. Lech Miklaszewski zaproponował mi pisanie piosenek dla dzieci. Pamiętam pierwszy tekst Czesława JANCZARSKIEGO pt. „NA ŁYŻWACH”, do którego miałem skomponować muzykę. Potem okazało się, że Czesław Janczarski jest ojcem Jacka, z którym pracowałem w Redakcji Satyry. Piosenka „Na łyżwach” została włączona do materiałów pomocniczych dla nauczycieli „RADIO-SZKOLE” i znalazła się w śpiewnikach szkolnych dla klas I i II. Do dalszej pracy w Redakcji Dziecięcej Polskiego Radia namówiła mnie Barbara KOLAGO, która po latach została wraz ze mną współtwórczynią telewizyjnego „TĘCZOWEGO MUSIC BOX-u”. To w tym czasie współpracy z Redakcją Dziecięcą PR napisałem wiele piosenek dla dzieci, które są popularne do dnia dzisiejszego m.in. do tekstów Ireny KWINTO, Zofii HOLSKIEJ, Krystyny PAC-GAJEWSKIEJ i Anny BERNAT. Na przykład utwór „Szła piosenka z harcerzami” z repertuaru katowickiego zespołu „SŁONECZNI” – była przez wiele lat piosenką finałową Harcerskiego Festiwalu w Kielcach.
PSEUDONIM TO GENIALNY POMYSŁ (cz.7)
1 listopada 1977 roku zostałem etatowym pracownikiem TELEWIZJI POLSKIEJ w ramach Komitetu do Spraw Radia i Telewizji. Stworzyłem zgrany zespół nadzoru technicznego i dokumentacji podlegający Głównemu Energetykowi TVP. Dla moich przełożonych najważniejsze było ogarnięcie zagadnień związanych z niezawodnością zasilania siedemnastu Ośrodków TV na terenie kraju, zabezpieczeniem pracy agregatów prądotwórczych w przypadku zaniku zasilania sieci energetycznych wysokiego napięcia.
W praktyce mogłem również wykorzystać swoje zdolności teledetekty przy inwentaryzacji sieci energetycznych i telekomunikacyjnych w trudno dostępnych miejscach m.in. zakopanych w ziemi lub kanałach instalacyjnych. Pomocny był tu dobry słuch i znajomość obsługi urządzeń elektronicznych do wykrywania tras wszelkich przebiegów sieci pod ziemią. Raz z kolegą dostaliśmy trudne zadanie i jednocześnie poufne. Kierownictwo z jednego ośrodków wczasowych TVP zgłaszało kradzież energii. Wyłączano wszystkie odbiorniki elektryczne, a licznik się kręcił. Pojechaliśmy, zabraliśmy ze sobą odpowiednią aparaturę, „czarodziejską” laseczkę, dobre słuchawki i zaczęliśmy od wyłączenia transformatora. Ośrodek wczasowy miał akurat przerwę miedzy turnusami. Zamiast napięcia do sieci energetycznej podaliśmy sygnał z generatora naszego urządzenia o ulubionych częstotliwościach 10kHz – 20kHz. Złodzieja prądu mieliśmy jak na talerzu. Obeszliśmy ośrodek wzdłuż płotu i tylko jeden raz sygnał wychodził nam poza ogrodzenie. Zrobiliśmy spacer gdzieś ok. kilkuset metrów. Doszliśmy do okazałej willi, już prawie na ukończeniu, właściciela nie było. Nie zauważyliśmy też skrzynki licznikowej i licznika. Napotkany robotnik precyzyjnie określił źródło zasilania, ale zaznaczył, że właśnie pół godziny temu „elektrownia” wyłączyła prąd i wszyscy zrobili sobie przerwę obiadową. Po powrocie do środka wczasowego znaleźliśmy jeszcze miejsce sprytnego podłączenia się do sieci energetycznej przy jednym z domków campingowych. Nie pozostało nam nic innego, jak włączyć transformator i wrócić do Telewizji na Woronicza. Raport trafił do samego prezesa TVP ds. Technicznych. To było moje ostanie zadanie poufne, które udało mi się wykonać. Właścicielem budowanego domu okazał się ważny człowiek ówczesnych władz i miałem o wszystkim zapomnieć. Obecnie nie ma już śladu po ośrodku wczasowym, a okazała willa ma się dobrze, ma swoje prawidłowe zasilanie i nowego właściciela.
W tym samym czasie równolegle zacząłem współpracować z Redakcją Rozrywki TVP. W latach 70-tych technika poszła bardzo do przodu. Organizacja widowisk plenerowych, festiwali m.in. w Opolu, Sopocie, Zielonej Górze wymagała ścisłej współpracy redakcji i reżysera z transmisją, techniką oświetlenia, scenografią i generalnie budową scen. Już sam nie wiem, kiedy to się stało – ale Adam KRECZMAR i Jacek JANCZARSKI – autorzy wodewilu radiowego „NIEMORALNOŚĆ PANI DULSKIEJ” otrzymali propozycję realizacji tej pozycji jako sztuki telewizyjnej. To była taka satyryczna odwrotka „Moralności Pani Dulskiej” – te same postacie tylko, że w usposobieniu wszystko na odwrót. Ówczesna szefowa Rozrywki – Katarzyna SOBOL była zachwycona scenariuszem moich autorów. Poufnie musiałem się ujawnić, że jestem kompozytorem muzyki do tego widowiska – oczywiście pod pseudonimem. W tempie ekspresowym poszły nagrania muzyczne w studiu radiowym. Obsada była zawodowa. Główne role grali: Edmund FETTING – Dulskiego, Irena KOWNAS – Dulską, siostry Basia i Maria WINIARSKIE - Hesię i Melę, Jerzy BOŃCZK – Zbyszka oraz debiutująca w telewizji Izabella SCHUTZ obecnie Izabela TROJANOWSKA – zgrała Hankę. Narratorem całego widowiska był Andrzej ZAORSKI, a całość reżyserował Janusz KONDRATIUK.
NIEMORALNOŚĆ PANI DULSKIEJ (cz.8)
„Niemoralność Pani Dulskiej” – spektakl teatralny Adama KRECZMARA i Jacka JANCZARSKIEGO został zrealizowany w 1979 roku dla potrzeb Telewizji Polskiej na podstawie scenariusza Redakcji Satyry „Radiowej Trójki”. Cała muzyka była mojego autorstwa – czyli piosenki i oprawa muzyczna. Jedna z piosenek „Niemoralne dziewczyny” miała swoją premierę jeszcze na przełomie lat 60-70tych w Kabarecie „Pod Egidą” i w Studiu Piosenki „HYBRYDY”. Wszystkie piosenki były nagrywane w Studiu Radiowym przy ul. Malczewskiego. Jeszcze przed premierą telewizyjną zyskały popularność na antenie radiowej. Szczególne zainteresowanie moje oraz Adama Kreczmara i Jacka Janczarskiego wzbudziła debiutująca Izabella Schutz (znana potem jako Izabela Trojanowska). Iza była świeżą absolwentką Studium Muzyczno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Po nagraniach radiowych Adam Kreczmar podjął decyzję napisania jeszcze jednej piosenki dla Izy, uważając że taki głos, młodość i urodę należy wykorzystać w naszym spektaklu. Będąc w klinice na dializach, pomimo ciężkiej choroby, napisał przy mnie kolejny tekst, który miał być wykorzystany do nagranych już wcześniej podkładów orkiestrowych. Tuż przed wejściem do studia telewizyjnego – mieliśmy już komplet nagranych i przetrenowanych piosenek. Trzy dni ekipa aktorska: Edmund FETTING (Felicjan Dulski), Irena KOWNAS (Dulska), siostry Basia i Maria ŻÓŁKOWSKIE (Hesia i Mela), Jerzy BOŃCZK (Zbyszek), Izabella SCHUTZ (Hanka) i Andrzej ZAORSKI (narrator) – pod kierownictwem Janusza KONDRATIUKA jako reżysera – potrzebowała na rejestrację telewizyjną. Ja na wszelki wypadek wziąłem urlop na trzy dni od pracy w pionie technicznym. Wszystkie teksty podobnie jak reżyser Janusz Kondratiuk – znałem na pamięć, więc mogłem pomagać aktorom jako sufler przy nagraniach piosenek. One wcześniej były nagrane w studiu radiowym i podczas nagrań telewizyjnych wykorzystywane były pełne play-backi. Podpowiadałem teksty z kilkusekundowym wyprzedzeniem. W ostatnim dniu nagrań miałem małą wpadkę. Do studia wszedł jeden z moich kolegów kierownictwa technicznego, lekko zaniemówił widząc mnie pracującego z Andrzejem Zaorskim. Zorientowałem się i szybko schowałem za scenografią. Następnego dnia wezwał mnie dyrektor i spytał dlaczego podczas urlopu byłem w pracy, w dodatku w studiu podczas nagrania jakiegoś teatru. Na szczęście nie znalazł mojego nazwiska wśród zatrudnionych aktorów, realizatorów i twórców. Wytłumaczyłem, że przyszedłem odwiedzić kolegę szkolnego Andrzeja Zaorskiego… Powiedział na koniec: - Pamiętaj Aleksander, masz odpowiedzialne stanowisko, żeby do głowy ci nie przyszło, żeby zostać artystą…
I znowu się udało…
Na szczęście była to moja jedyna wpadka, gdyż szefostwo tępiło
wszelkie prace na boku… Wszystko miało być legalne… Dobrze, że
do głowy im nie przyszło, że ja mogę być kompozytorem piszącym
pod pseudonimem…
https://youtu.be/7iCp7TmPswk
https://www.youtube.com/watch?v=kgaL05q2GOo
(Izabela Trojanowska i Jerzy Bończak – piosenka)
CZAS NA EDUKACJĘ (cz.9)
Rok 1979 był również dla mnie pewnym zwrotem w mojej karierze zawodowej. Telewizja Polska zaproponowała mi studia magisterskie na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Od pewnego czasu zacząłem się interesować strukturami organizacyjnymi Komitetu do Spraw Radia i Telewizji. Wiele decyzji dotyczących struktur organizacyjnych było podejmowanych w sposób nieprawidłowy „pod ludzi”, których planowano awansować. Nikt do tego problemu nie podchodził w sposób naukowy. Z drugiej strony interesował mnie problem promocji młodych talentów oraz sposób powoływania menadżerów w kulturze. Po roku studiów trzeba było zaproponować wstępnie tytuł pracy magisterskiej. Będąc pracownikiem etatowym TVP, mając dostęp do wszystkich materiałów źródłowych i aktów prawnych – zaproponowałem temat „EWOLUCJA STRUKTUR ORGANIZACYJNYCH KOMITETU DO SPRAW RADIA I TELEWIZJI”. Temat nawet podobał się Zarządowi i Prezesowi Komitetu Maciejowi SZCZEPAŃSKIEMU. Miała to być analiza struktury organizacyjnej od roku 1968, od momentu powołania Komitetu. On chyba nie wiedział czym to grozi, gdy ujawni się szybką karierę wielu ludzi na stanowiskach kierowniczych i zmiany organizacyjne, które były z tym związane. Jak do tej pory nikt takiej pracy nie wykonał i nie badał ewolucji tych zmian. Na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego otrzymałem propozycję promotora - znakomitego specjalistę od struktur organizacyjnych, praktyka wielu rozwiązań wdrażanych za granicą dla krajów rozwijających się – prof. Lecha BUCZOWSKIEGO. Przez rok zbierałem materiały. Rok 1980 był rokiem strajków i powstania „SOLIDARNOŚCI”. Społeczeństwo nie było zadowolone z polityki informacyjnej oraz kadry zarządzającej mediami. Gdy latem 1981 roku obroniłem magisterkę i moja praca ujrzała światło dzienne, w prasie branżowej drukującej program radiowy i telewizyjny zaczęły być drukowane fragmenty mojej pracy pt. „MAMUCIA STRUKTURA”, potem Radio „Wolna Europa” zaczęło się powoływać na wnioski i dokumenty z mojej magisterki. Jak każdy Polak wstąpiłem do NSZZ „Solidarność” i zaczęło się. Byłem jednocześnie Sekretarzem w zarządzie Koła Stowarzyszenia Elektryków Polskich. Podpisywałem Listy do Sejmu, co się ówczesnemu kierownictwu TVP przestało się podobać. 13 grudnia ogłoszono stan wojenny. Zostałem zwolniony ze służby zmilitaryzowanej – tak to się wtedy nazywało zwolnienie z Telewizji Polskiej. W lutym zostałem wezwany na rozmowy weryfikacyjne i dano mi do zrozumienia, że najlepiej będzie jak wyjadę za granicę na jakiś kontrakt. Chyba, że chcę iść do ZOMO lub do wojska. Całe szczęście, że już w listopadzie zrobiłem tłumaczenia swoich dyplomów z Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego. Już w marcu dostałem paszport i wylądowałem w Bagdadzie w Iraku. Rozpoczęła się moja kolejna przygoda zawodowa w ciepłym kraju, która trwała kilka lat…
WYLĄDOWAŁEM W BAGDADZIE (cz. 10)
20 marca 1982
wylądowałem na irackim lotnisku w Bagdadzie. Nie przypuszczałem,
że po czterech miesiącach stanu wojennego uda mi się otrzymać
paszport i pracę w zawodzie, na którym naprawdę się znałem. Za
pośrednictwem warszawskiego Państwowego Przedsiębiorstwa
Geodezyjno-Kartograficznego „GEOKART” rozpocząłem pracę na
kontrakcie „MAPA BAGDADU”. Eksporterem ze strony polskiej było
Przedsiębiorstwo HZ „POLSERVICE”. Kontrakt obejmował wykonanie
lokalizacji i inwentaryzacji urządzeń podziemnych sieci
energetycznych wysokiego, średniego i niskiego napięcia, sieci
telekomunikacyjnych, wodociągowych i kanalizacyjnych. Moim zadaniem
były konsultacje dla pracowników branży geodezyjnej przede
wszystkim z zakresu sieci energetycznych. Na początku stworzyłem
schemat sieci energetycznych wysokich napięć 132 kV. W archiwach
zakładów energetycznych (SOE) Bagdadu brakowało schematów i
dokładnych lokalizacji głównych sieci zasilających. Generalnie
nie wykonywano dokumentacji powykonawczych po ułożeniu kabli
energetycznych. Specjaliści w poszczególnych stacjach
energetycznych 132/11 kV Bagdadu znali zagadnienia tylko swoich
stacji, a było ich ponad sto. Kontrakt „MAPA BAGDADU” był
wyposażony w najlepszy sprzęt do inwentaryzacji sieci kablowych
firmy zachodnio-niemieckiej „SEBA Dynatronic”. Głównymi
elementami „SEBY” były: generator sygnałów, sonda, cęgi
Dietza oraz ramka, za pośrednictwem których można było
zaindukować sygnał w badanym kablu. W bardzo krótkim czasie udało
mi się zakleszczyć cęgami Dietza do wszystkich kabli 132 kV,
następnie 11 kV. Tak stworzona mapa ogólna pozwoliła geodetom
dokonać precyzyjnych pomiarów lokalizacji tych kabli. Po roku mojej
pracy energetycy Bagdadu po raz pierwszy zobaczyli aktualny schemat
zasilania miasta i szkic lokalizacji stacji energetycznych wraz z
główną siecią zasilającą. Lokalizacja kabli telekomunikacyjnych
nie stwarzała większych problemów. Większość tych przebiegów
była w studzienkach kablowych, a archiwum tej sieci było pod
kontrolą kontraktów z firmą japońską Mitsubishi. Sukces moich
prac był w dużej mierze uzależniony od mojej 25-letniej asystentki
irackiej, a nazywała się ona Fauzyja Ali Dosa. Z pochodzenia była
Kurdyjką. Współpracując ze mną spełniała kilka funkcji –
była tłumaczką, nauczycielką języka arabskiego, pilotką przy
załatwianiu większości spraw w instytucjach arabskich i
policjantką (jak sama o sobie mówiła) gdy wchodziłem z nią do
ważnych obiektów zmilitaryzowanych i zamkniętych dla przeciętnego
człowieka. Pracę w Bagdadzie zaczynałem wcześnie rano 5.00 i
kończyłem wczesnym popołudniem ok. 12-13.00. Potem była
dwugodzinna drzemka po obiedzie i prace kameralne w pracowni tzw.
wywiadów branżowych, rysowanie map poglądowych dla ekip
geodezyjnych i udzielanie konsultacji. Każda ekipa geodetów miała
swój rejon do inwentaryzacji przebiegów - kabli energetycznych,
telefonów, wody i kanalizacji. W większości np. kable energetyczne
przechodziły przez kilka obszarów działania różnych ekip
geodezyjnych. W etapie końcowym powstawała jedna duża mapa
podziemnego Bagdadu i wszystko musiało się zgadzać.
Mój
kontakt z muzyką w Bagdadzie zaczął się zaraz na początku mojego
pobytu. Nie mogłem się oprzeć nowoczesnym organom YAMAHY w
Katedrze św. Stefana w centrum Bagdadu. Były trzy klawiatury –
dwie ręczne i jedna nożna. Na sobotnie wieczorne msze przyjeżdżało
ponad tysiąc pracowników z okolicznych kontraktów oddalonych nawet
do 100km. Pracownicy takich firm jak BUDIMEX, DROMEX, ELEKTROMONTAŻ,
POLSEVICE, POLIMEX – przy okazji robili zakupy w bagdadzkich
sklepach i bazarach. Tylko raz zagrałem na mszy na próbę i tak
zostało przez prawie cztery lata, w każdą sobotę… Msze dla
Polaków odprawiał ksiądz Belg, miał przygotowaną przez
ministrantów wersję fonetyczną po polsku. Podczas mszy przemycałem
wiele motywów muzyki rozrywkowej Gershwina, Bacharacha i Bacha.
Tysięczny chór męski śpiewał popularne pieśni i tradycyjnie na
zakończenie „Boże coś Polskę”. W Polsce był jeszcze stan
wojenny i dlatego trzeba było uważać, z pewnością wtyki bezpieki
były pośród nas, tacy „zaufani ludzie” na każdym kontrakcie…
Po mszy wywieszane były aktualne strony ze „SŁOWA POWSZECHNEGO”
z ocenzurowanymi akapitami w tekście. Pozostałe informacje z kraju
mieliśmy dzięki radiu „WOLNA EUROPA”.
Był taki moment,
że po mszy zgłosili się do mnie polscy muzycy z prośbą o pomoc,
grający jako zespół z wokalistką w jednej z prestiżowych
restauracji hotelowej nad Tygrysem. Ich kolega klawiszowiec miał
problemy ze zdrowiem. I to była moja kolejna przygoda muzyczna w
Bagdadzie. Było ciężko. W kontrakcie muzycy mieli granie non stop
bez przerwy przez cztery godziny. Każdy instrumentalista miał od
czasu do czasu kilkuminutowe przerwy, ale wtedy pozostali grali.
Towarzystwo hotelowo-restauracyjne nigdy nie zostawiało pustego
parkietu. Trzeba było grać. Dobrze, że knajpa była droga i Polacy
do niej nie przychodzili. Co by powiedzieli - nie dość, że
inżynier teledetekta z MAPY BAGDADU, organista z Katedry - to
jeszcze członek zespołu muzycznego w nocnym lokalu…
KONKURS DLA PROJEKTANTÓW METRA W BAGDADZIE (cz. 11)
Każda ciekawa
praca, wykonywana z pasją zawsze kiedyś się kończy.
Inwentaryzacja, wywiady branżowe sieci i urządzeń energetycznych,
telefonicznych, wodnych i kanalizacyjnych podziemnych Bagdadu
zbliżały się ku końcowi. Do prac nad „MAPĄ BAGDADU” ruszyli
geodeci i kreślarze. Podczas nalotów specjalnym samolotem dla
potrzeb mapy zostały wykonane zdjęcia fotograficzne całego miasta.
W swojej pracy zawodowej odniosłem kolejny sukces, który
został zauważony przez władze miasta. Podczas mojej rutynowej
pracy w terenie podjechał samochód urzędu miasta na sygnałach i
poprosił mnie i moją arabska asystentkę Fauzyję o pomoc. W
centrum Bagdadu główna przepompownia ścieków została bez
napięcia i energetycy nie mogą zlokalizować miejsca awarii.
Sytuacja była następująca. Kabel wysokiego napięcia schodzący ze
słupa był po jednej stronie budowanej drogi ekspresowej, a słup z
drugą częścią kabla i przepompownia ścieków były po drugiej
stronie trasy. Domyślałem się, że kabel musi przechodzić na
drugą stronę trasy jakimś przepustem. Założyłem cęgi Dietza na
widoczny kabel schodzący ze słupa, podałem na niego zaindukowany
sygnał, dysponując sondą i słuchawkami szedłem po trasie
ułożonego pod ziemią kabla. Okazuje się, że przepust kablowy
był trochę oddalony od linii prostej łączącej słupy po dwóch
stronach trasy ekspresowej. Po kilku minutach moja sonda wskazała
miejsce awarii. Budowniczowie trasy ekspresowej przez Bagdad
popełnili błąd przy palikowaniu metalowych barier wzdłuż jezdni.
Jedna z konstrukcji wbijanych pionowo w ziemię przez specjalną
maszynę przebiła kabel wysokiego napięcia. Operator awarii nie
zauważył i wbijał kolejne konstrukcje. Po odkopaniu feralnej
konstrukcji – energetycy przystąpili do naprawienia kabla. Fetor z
przelewającej się przepompowni można było już poczuć.
Tymczasem
władze miasta Bagdad ruszyły w nową inwestycją – budową metra.
Jeden z przetargów wygrała firma brazylijska „PROMON TECHNICAL
SERVICES”. Wraz z kolegą Jarosławem KUJAWĄ – konsultantem
„MAPY BAGDADU” w branży sieci telekomunikacyjnych, wodnych i
kanalizacyjnych podjęliśmy decyzję stanięcia do konkursu przy
nowym projekcie budowy metra bagdadzkiego. Ofertę znaleźliśmy w
lokalnej prasie angielskojęzycznej „THE BAGHDAD OBSERVER”.
Pierwsza rozmowa kwalifikacyjna odbyła się w pokoju hotelowym, gdyż
biuro firmy „PROMON” jeszcze nie istniało – wypadła bardzo
dobrze. Spełnialiśmy wszystkie wymagania – byliśmy
projektantami, fachowcami w swoich branżach, znaliśmy Bagdad jak
taksówkarze, byliśmy już na miejscu i przede wszystkim
poruszaliśmy się samochodami po mieście jak tubylcy. Na dodatek
żona Jarosława – Małgosia była z zawodu arabistką i mogła
pełnić rolę tłumaczki. Zostaliśmy przyjęci do pracy na
stanowisko Project Managerów i należało tylko czekać na otwarcie
biura oraz pracowni projektowej. Trasa metra była nam znana i naszym
zadaniem było zaprojektowanie w miejscach stacji metra - przełożenia
wszelkich sieci podziemnych kolidujących z miejscem budowy. Całe
stacje metra – takie gotowe klocki i trasy wiercenia tuneli - były
projektowane w Sao Paulo. Czekała nas kolejna przygoda.
Minusem
było to, że co jakiś czas w Bagdadzie wybuchały rakiety irańskie.
Dwa razy do roku nasilały się ofensywy na granicy iracko-irańskiej
i atmosfera stawała się bardziej nerwowa. Taksówki przywoziły z
frontu do Bagdadu trumny na dachu owinięte flagami irackimi. Nie był
to najprzyjemniejszy widok.
Moje sobotnie grania w Katedrze św.
Stefana w Bagdadzie kontynuowałem z przyjemnością. Było to też
miejsce spotkań towarzyskich. Ministranci prowadzili z zaufanymi
osobami pomoc dla rodzin pozostawionych w Polsce. Była możliwość
przekazywania listów za pośrednictwem osób, które miały w
najbliższym czasie jechać do kraju.
WRACAM DO POLSKI (cz. 12)
Po 4 latach, w listopadzie 1985 roku wróciłem do Polski. Praca w Bagdadzie stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Co jakiś czas samoloty z Iranu zapuszczały się w obszar bagdadzkiej rafinerii. Ogłaszano alarmy przeciwlotnicze. Do stolicy Iraku dolatywały irańskie rakiety i co jakiś czas słychać było zarówno w dzień jak i w nocy wybuchy potężnych ładunków.
Dwukrotnie takie rakiety spadły blisko mojego miejsca pracy ok. 200 metrów. Pierwszy raz byłem z kolegą Jarkiem na konsultacjach projektowych w centrum Zakładów Energetycznych (SOI). Przez okno było widać obiekty Telewizji Bagdadzkiej. Nagle spadła rakieta na parking samochodowy. Pojazdy wylatywały w powietrze na wysokość kilku metrów. Ze względu na wysoką temperaturę wybuchu, w tym miejscu zaczynał się wielki grzyb dymu i porwanych podmuchem wielu drobnych elementów, również śmieci na wysokość ok. 200 metrów. Powstawał taki grzyb atomowy, jaki znałem z różnego rodzaju filmów o Hiroszimie. Musiało być sporo rannych, natychmiast nas ewakuowano, a na miejsce przyjechał duży autobus –taka duża karetka, do którego zabierano wielu rannych na noszach, nawet do kilkunastu osób jednocześnie.
Drugi raz poszedłem w południe podczas przerwy obiadowej do sklepu. Już wracałem i skręciłem w boczną uliczkę, aż tu nagle gruchnęło. Tym razem rakieta uderzyła w obiekt wojskowy przy główn
ym placu zwanym przez Polaków „Placem Nalewajki”. Też wtedy było wielu rannych, nawet z dala od wybuchu. Poleciały duże szyby w kawiarniach, restauracjach, sklepach – i ich odłamki poraniły wiele osób podczas obiadów lub zakupów.
Bardzo dokuczliwe były te ataki rakietowe nocą. Mieszkałem poza centrum. Natychmiast po wybuchu wybiegałem na dach, w którego widać było cały Bagdad. Orientowałem się mniej więcej, gdzie spadła rakieta. Po takiej nocnej eksplozji trudno już było zasnąć do rana.
Kolejnym powodem powrotu do kraju była ciąża mojej żony Hanny. Nie chciałem, aby moja córka urodziła się w Bagdadzie, miała na całe życie wpis w paszporcie i dowodzie osobistym, że urodziła się w kraju arabskim. Projekt metra w Bagdadzie, którego byłem współprojektantem - był już na ukończeniu, ale nic nie wskazywało w tej sytuacji wojennej z Iranem – żeby ruszyła jego budowa.
Po powrocie do Warszawy zaczęło się wydawanie zarobionych pieniędzy. Mieszkanie dwupokojowe na Stegnach zamieniłem na domek do lekkiego remontu z dala od centrum pod lasem Kabackim – obecnie na Zielonym Ursynowie. W tej chwili mam bliżej do Piaseczna (2 km), niż do centrum Warszawy (17 km).
Po przeprowadzce zacząłem remont. Miałem zaległy prawie roczny urlop w CHZ „POLSERVICE”. Wymieniłem instalacje wodne, kanalizacyjne, podłogi, podniosłem dach, dobudowałem piętro wraz z klatką schodową oraz budynek gospodarczy. I rok minął… 20 lutego 1986 roku urodziła się w Warszawie córka Joanna
ZJEDNOCZONE PRZEDSIĘBIORSTWA ROZRYWKOWE (cz. 13)
Ile można siedzieć w domu? Na pracę w Telewizji Polskiej nie miałem szans. W dalszym ciągu byłem zwolniony z tzw. służby zmilitaryzowanej… O „Okrągłym Stole” dopiero myślano…
Zacząłem powoli odnawiać swoje kontakty towarzyskie w branży rozrywkowej, radiowej i telewizyjnej.
Z wszystkich propozycji - jedna Krzysztofa MATERNY - była bardzo interesująca. Krzysztof był wówczas Z-cą Dyrektora ds. Artystycznych Zakładu Widowisk Estradowych ZPR w Warszawie przy ul. Brzeskiej. Efekt końcowy był taki, że w krótkim czasie wylądowałem w centrali Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych. W dniu 6 sierpnia 1987 przyjął mnie do pracy osobiście Dyrektor ZPR-ów Stanisław NOWOTNY. Z okazanych dyplomów interesował go jeden, uniwersytecki z Wydziału Zarządzania. Jako zawodowy menadżer, muzyk i kompozytor z prawie 20-letnim stażem członkowskim w Stowarzyszeniu Autorów ZAiKS – dostałem etat Kierownika Działu Programowego, a po czasie Artystycznego. W życiu nie spodziewałem się tak satysfakcjonującej i miłej pracy w cudownym towarzystwie. Miałem teraz możliwość współpracy z artystami, gwiazdami biorącymi udział w koncertach, festiwalach w plenerze, na stadionach, amfiteatrach… Do tej pory pracowaliśmy razem przeważnie w studiach telewizyjnych, podczas montaży programów muzycznych i festiwalowych np. w Opolu, Sopocie, Zielonej Górze. Było cudownie. Podpatrywałem w pracy dyrektora Stanisława NOWOTNEGO, zaangażowanego w swoją pracę i pasjonata show businessu. Przekonałem się, że każda współpraca nawet z młodą obiecującą gwiazdą da efekt w ciągu np. czterech lat kontraktu artystycznego. ZPR-y miały znakomitych menadżerów gwiazd, z wieloma znam się do dziś. Można zrobić analizę sylwetek z tamtego okresu przykładowo Edyty GEPPERT, Krzysztofa KRAWCZYKA, Michała BAJORA, Grzegorza CIECHOWSKIEGO (Obywatela GC), Zdzisławy SOŚNICKIEJ oraz orkiestry ALEX BAND, która chyba w nagrodę pojechała na kontrakt cyrkowy do Monte Carlo. Potem miałem przyjemność prowadzić pierwsze rozmowy z Zygmuntem KUKLĄ. Z tymi wszystkimi osobami spotkałem się podczas późniejszej pracy w Telewizji Polskiej.
ZAKŁAD WIDOWISK CYRKOWYCH – CYRK POLSKI (cz.14)
W ramach organizacji Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych istniała taka jednostka organizacyjna nazywająca się Zakładem Widowisk Cyrkowych. Tam też posłał mnie dyrektor Stanisław NOWOTNY i zaproponował udział w Radzie Programowej Cyrków Polskich – a było ich wówczas nawet sporo… włącznie z zapleczem cyrkowym w Julinku. Cyrki jeździły po Europie całe lato a jesienią wracały do bazy właśnie w Julinku. Była też tam szkoła cyrkowa… Gdy tak się już zaprzyjaźniłem z bracią cyrkową – zaproponowałem im współpracę z Telewizją Polską. Oficjalnie jako działacz „Solidarności” nie mogłem pracować na Woronicza, ale zaprzyjaźniłem się z Anną JANISZEWSKĄ – redagującą i prowadzącą program „DROPS” w Telewizji Dziecięcej. Z pewnością wiele osób przypomni sobie, że w wielu programach „DROPSA” – jedną z pastylek były prezentacje cyrkowe i udziały zwierząt. Kiedyś do studia wprowadziłem 3,5 tonową słonicę KASIĘ, która wchodziła wszędzie tam, gdzie jej koleżanka mała koza. Przyjaźniły się od dziecka… Prezenterka „DROPSA” 12-letnia Agnieszka DESZKIEWICZ (późniejsza prezenterka mojego „Tęczowego Music Box-u”) miała okazję na przejażdżkę na słonicy KASI po studiu telewizyjnym S-5. Przy okazji program „DROPS” mógł przeprowadzić wywiady z artystami cyrkowymi, akrobatami, żonglerami, treserami zwierząt…
Ale to jeszcze nie finał z Cyrkiem w tytule. W owym czasie stał przy ulicy Chłodnej w Warszawie CYRK INTERSALTO. Sam osobiście chodziłem tam na przedstawienia cyrkowe. Gdy 1 czerwca 1988 roku zbliżał się Międzynarodowy Dzień Dziecka – zaproponowałem dyrekcji ZPR-ów żeby wykorzystać CYRK INTERSALTO, który latem z reguły jest nieczynny – na zorganizowanie dużej imprezy dla dzieci. Inicjatywa ZPR-ów wspólnie z Programem IV Polskiego Radia – została zaakceptowana. Obie strony przygotowały konkurs na wykonanie piosenki dziecięcej ”KTO Z NAMI ZAŚPIEWA?”. Z tej okazji został wydany śpiewnik z 16 popularnymi piosenkami dla zespołów wokalnych. Cały koncert był transmitowany przez Polskie Radio. Ku zadowoleniu ZPR-ów i Polskiego Radia – do promocji konkursu przyłączył się popularny wśród dzieci Program TVP „TELERANEK” razem ze swoimi kamerami. Jury konkursowe wyłoniło laureata. Był to debiutujący zespół wokalny, założony w Pyrach (obecnie na Zielonym Ursynowie) przez miejscowego organistę z parafii w Pyrach – Adama PASIUTA. Młodzież śpiewała do tej pory na lokalnych koncertach oraz jako chór podczas Mszy niedzielnych dla dzieci. Problem zrodził się duży przed wręczeniem Nagrody Głównej i wywiadem dla „TELERANKA” – zespół nie posiadał swojej nazwy. Redaktor Tadeusz BROŚ polecił dzieciom pilne wybranie sobie swojej nazwy. Główny apel został skierowany do Marysi Sadowskiej, która była członkiem zespołu. Po burzliwej dyskusji ustalono, że zespół będzie się nazywał „TĘCZA” z racji różnokolorowych kostiumów. Jeszcze tego samego dnia DZIENNIK TELEWIZYJNY podał informacje o konkursie, jego wynikach i o sukcesie zespołu wokalnego „TĘCZA” z Pyr. Po koncercie autorzy tekstów i kompozytorzy piosenek ze śpiewnika „KTO Z NAMI ZAŚPIEWA?” podpisywali śpiewniki wydane przez ZPR-y i POLSKIE RADIO, w których obok tekstów były zamieszczone również nuty. Nakład w wysokości 50.000 sztuk sprzedawany przed namiotem Cyrku INTERSALTO oraz przez sieć kiosków RUCHU – rozszedł się błyskawicznie.
KONCERT W ŁAZIENKACH (cz. 15)
W maju 1988 roku w Łazienkach Królewskich odbył się uroczysty Koncert pod patronatem Polskiego Komitetu UNICEF. W koncercie tym wystąpił zespół „TĘCZA”. Do Polski przyleciała Eunice Kennedy-Shriver – siostra Edwarda Kennedy’ego – założycielka Olimpiad Specjalnych dla upośledzonych umysłowo. Wzięła udział w II Ogólnopolskich Igrzyskach, które odbyły się na AWF. Podczas koncertu w Łazienkach „TĘCZA” wykonała m.in. Hymn UNICEF-u w wersji polskiej, a następnie Kapituła Orderu Uśmiechu wręczyła naszemu gościowi EUNICE KENNEDY – przyznany uprzednio przez dzieci - Order Uśmiechu. Telewizja Polska rejestrowała ten koncert i całą uroczystość. Po koncercie część gości wzięła udział w spacerze po Łazienkach Królewskich m.in. z Zbigniewem Bujakiem i Adamem Michnikiem. Pani Eunice Kennedy bardzo interesowała się aktualną sytuacją w Polsce, a jej przyjazd był traktowany przez „SOLIDARNOŚĆ” jako powiew nadziei w zwycięstwo Okrągłego Stołu 4 czerwca 1989 roku.
WRACAM DO PRACY do TVP (cz. 16)
Po obradach Okrągłego Stołu w Polsce doszło do bardzo istotnych zmian. Na stanowisko Prezesa Komitetu do Spraw Radia i Telewizji został powołany ANDRZEJ DRAWICZ. Już po miesiącu zaczęło się mówić o powrocie do pracy w radiu i telewizji wszystkich usuniętych pracowników tj. zwolnionych ze służby zmilitaryzowanej. Tak się złożyło, że już 2 listopada 1989 roku byłem jednym z pierwszych, którzy zostali przywróceni do pracy. Po krótkich rozmowach, ostatecznie prezes Andrzej DRAWICZ przyjął mnie do pracy, zgodnie z moim życzeniem, do Naczelnej Redakcji Programów dla Dzieci i Młodzieży. Było wolne stanowisko menadżera ds. promocji młodych talentów. Jednocześnie pierwszego dnia dostałem do realizacji swój autorski program „TĘCZOWY MUSIC BOX”. Nagranie pierwszego programu telewizyjnego wyznaczono w dzień Sylwestrowy 31 grudnia 1989. Wtedy w grafiku tylko taki dzień był wolny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz